Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 grudnia 2012

234. Anna Karenina (2012)


Tytuł oryginalny: Anna Karenina | Rok premiery: wrzesień 2012 | Produkcja: Wielka Brytania | Reżyseria: Joe Wright | Scenariusz: Tom Stoppard | Muzyka: Dario Marianelli | Gatunek: Dramat, kostiumowy | Czas: 130 min. | Występują: Keira Knightley (Anna Karenina), Aaron Taylor - Johnson (hrabia Aleksy Wroński), Jude Law (Aleksy Aleksandrowicz Karenin) | Dystrybucja polska: United International Pictures | Na podstawie: powieści Lwa Tołstoja pt. "Anna Karenina" | Budżet: 31 mln £ | Zwiastun: Tutaj

The woman without honour?

     Zapewne jeszcze długo nie dane by mi było zobaczyć najnowszy film Joe Wrighta, gdyby nie opinie kilku znajomych i zwiastun, który mnie totalnie zaczarował. Choć z początku słyszałam mało pochlebne recenzje, muzyka zespołu Two Steps From Hell, jaką można usłyszeć w trailerze "Anny Kareniny" nie dawała mi spokoju, więc szybko, jeszcze w starym roku wybrałam się do kina.

     "Anna Karenina" to już klasyczna opowieść o pożądaniu, namiętnym uczuciu, zdradzie i dumie, które nie były obce trójce rosyjskich bohaterów w XIX wieku. Anna Karenina (Keira Knightley) jest piękną, błyskotliwą i żywiołową kobietą, która w wieku 18 lat wyszła za mąż za ważną postać w świecie polityki - Aleksieja Aleksanrowicza Karenina (Jude Law) i wraz z nim wychowuje syna Sieriożę. Na co dzień mieszkająca w Sankt Petersburgu Karenina udaje się pewnego dnia do swojego brata Stiwy do Moskwy i tam przypadkowo poznaje hrabię Aleksieja Wrońskiego (Aaron Taylor-Johnson). Wprawdzie młody, przystojny i bogaty hrabia od dawna stara się o względy księżniczki Kitty (Alicia Vikander), jednak oczarowany urodą Kareniny szybko zapomina o swojej dawnej lubej i rozpoczyna walkę o względy żony Karenina. Najpierw udaje się Annie odpychać zaloty młodego żołnierza, jednak z czasem ulega jego urokowi, przynosząc zgubę na siebie i swojego męża.

     Tragiczna miłość to tylko pretekst do powstania następnej adaptacji "Anny Kareniny" Tołstoja. Historii upadłej kobiety, rezygnującej ze sztucznego małżeństwa dla prawdziwego uczucia nie da się pokazać po raz kolejny w postaci, jaką już znamy z poprzednich ekranizacji. Szukając czegoś nowego, a wykorzystując przy tym jednocześnie urok kultowych bohaterów z kart wielkiego rosyjskiego pisarza, Joe Wright pokusił się o nowatorską konwencję i formę, które przyciągają nas jak magnes i oka od ekranu oderwać nie można. Kamera prowadzona jest w taki sposób, że wygląd i estetyka filmu są tutaj dużo ważniejsze od treści. A film niestety traci na tempie w drugiej połowie i choć jest wtedy bardziej dramatyczny i obfituje w więcej wątków, trochę się ciągnie.

     W "Annie Kareninie" najładniej wypadają sceny dynamiczne (scena na balu nie pozostawia złudzeń). Poprzez miejscami szybki montaż, okresowość i taneczność twórcy uzyskali efekt filmu pełnego i wizualnie doskonałego. Naturalnie scenografia, kostiumy i piękna muzyka z wykorzystaniem motywów rosyjskich odgrywają tutaj także ogromną rolę, ale wierzę, że to własnie teatralność, o jaką pokusił się Wright sprawiła, że "Anna Karenina" po prostu zachwyca. Na ekranie nie ma barier i granic nie do przekroczenia: raz znajdujemy się na sali balowej, chwilę później kurtyna podnosi się i na deskach teatru odgrywana jest kolejna scena filmu po to, by zaraz otworzyć drzwi, które z kolei poprowadzą nas na świat zewnętrzny. Wizja Wrighta to coś, czego potrzeba dzisiejszym widzom i coś, co w opowieść o rosyjskiej damie tchnęło nowe życie.

     W każdym z bohaterów powieści Lwa Tołstoja odnaleźć można pierwiastek tragizmy. Próżno sprzeczać się, które z nich: Wroński, Karenin czy może Karenina zapoczątkowało błędne koło, w którym choć nie brak silnych uczuć pożądania, znaleźć można również wiele emocji negatywnych. Jedno jest pewne: dobór obsady nie mógł się twórcom lepiej udać. Jude Law ma Karenina wypisanego na twarzy, a Johnsonowi nie brakuje nic do obrazu hrabiego Wrońskiego, choć moje wyobrażenie o nim było nieco inne. Nikt jednak nie był w stanie przyćmić Keiry Knightley, której czasami zarzucić można sztuczność w swoich rolach, jednak w dramatach kostiumowych bądź historycznych sprawdza się po prostu rewelacyjnie, co udowodniła już w "Dumie i uprzedzeniu", a także w "Pokucie" - oba reżyserii Joe Wrighta.

     Choć "Anny Kareniny" nie można nazwać wierną i rzetelną ekranizacją (głównie z powodu pominięcia i zbagatelizowania wątków pobocznych, istotnych dla całej powieści), zaskoczyć może jej nowatorstwo i piękno wizualne, o którym już mówiłam. Jeśli po mojej recenzji nie jesteście jeszcze pewni, czy warto poświęcać czas na ten obraz, obejrzyjcie proszę zwiastun i może on zachęci Was do seansu tak mocno, jak mnie. I to szybko, bo "Anna Karenina" powoli schodzi z ekranów kin!

czwartek, 27 grudnia 2012

233. 360. Połączeni / 360 (2011)

 
Tytuł oryginalny: 360 | Rok premiery: wrzesień 2011 | Produkcja: Austria, Brazylia, Francja, Wielka Brytania | Reżyseria: Fernando Meirelles | Scenariusz: Peter Morgan | Muzyka: --- | Gatunek: Melodramat | Czas: 110 min. | Występują: Jude Law (Michael), Rachel Weisz (Rose), Ben Foster (Tyler), Anthony Hopkins (John), Lucia Siposova (Blanka) | Dystrybucja w Polsce: Kino Świat | Na podstawie: sztuki "Korowód" autorstwa Arthura Schnitzlera | Budżet: --- | Zwiastun: Tutaj

W pętli życia

     Już sam tytuł najnowszego projektu Fernando Meirellesa, autora m.in. "Miasta Boga" czy "Wiernego ogrodnika", naprowadza nas do prawdy odwiecznej, jakoby nasze istnienia determinowane były sobą nawzajem, a samo życie i związki międzyludzkie to nieprzerwany cykl, który dopełnia się nie tylko w naszej rzeczywistości, ale i w wielu innych na całym Globie. Mówiąc w skrócie wszystko jest ze sobą połączone. Taką zawiłą konkluzję wyciągnęłam po suchym i dość monotonnym obrazie "360. Połączeni", który miał być perełką na miarę filmu "Babel".

     Film "360" to skrót z życia wielu osób. Podczas trwania seansu poznajemy Brytyjczyka Michaela (Jude Law), który wyjeżdża z domu, nie tylko by robić interesy w różnych częściach świata, ale także by nawiązać romans ze stawiającą pierwsze kroki jako pani do towarzystwa Blanką (Lucia Siposova). Na szczęście w porę rezygnuje ze swojego pomysłu, co jak efekt motyla przyniesie konsekwencje na dużą skalę.
W tym czasie żona Michaela, Rose (Rachel Weisz) spotyka się z dużo od siebie młodszym Brazylijczykiem o imieniu Rui (Juliano Cazarre), który to z kolei zdradza z Rose swoją partnerkę Laurę (Maria Flor). Młoda dziewczyna nie może już dłużej znieść faktu, iż od dawna oszukiwana jest przez swojego mężczyznę, więc wraca do rodzinnego Rio, spotykając w drodze starszego Amerykanina, Johna (Anthony Hopkins), który poszukuje swojej zaginionej córki. Samotna i opuszczona Laura rozpoczyna także znajomość z tajemniczym Tylerem (Ben Foster), którego poznaje na lotnisku.

     Jeśli ktoś ma w planach zapoznanie się z najnowszym filmem Meirellesa tylko ze względu na nazwiska, najlepiej będzie od razu z nich zrezygnować. Stara zagrywka producentów i dystrybutorów ma na celu tak atrakcyjnie zaprezentować obsadę, by naszej uwadze nie umknęło żadne znane nazwisko. I to jest oczywiście całkowicie normalne i powszechne, jednak proszę się nie zdziwić, że Hopkinsa, Law i Weisz tyle w tym filmie, co kot napłakał. "360" to mozaika aktorów, każdy ma swoje 5 min, ale żaden z nich nie ma roli większej od drugiego. I to ma swój spory plus - na światło dzienne wychodzą nazwiska wcześniej nikomu nie znane.

     Akcja tego filmu zmienia się bardzo dynamicznie. Pomocą w zachowaniu dobrego tempa jest estetyczny, szybki montaż oraz ograniczenia czasowe: każdemu z bohaterów kamera poświęca krótki moment, by szybko skupić się na kolejnej postaci. Gdyby nie sam fakt, że historie opowiadane w tym filmie były już wielokrotnie powielane, myślę, że "360" miałby duże szanse, by naprawdę przykuć nas do ekranów.

     Tutaj jednak pojawia się problem. Z produkcji Meirellesa bije przeciętność i to nie tylko z kart scenariusza, ale przede wszystkim prawie z każdej postaci, jaka pojawia się w kadrze. Sama nie wiem, czy gorszy jest fakt, że tacy aktorzy jak Hopkins lub Law nie pokazali się od swojej najlepszej strony, czy może to, że scenarzysta Peter Morgan nie pozwolił im na to, spłycając ich role w filmie i postaci. Z tej szarej aktorskiej masy daje się natomiast wyłowić wybitny na tle swoich kolegów Ben Foster w roli przestępcy seksualnego, którego wątek w tym wszystkim jest chyba najbardziej interesujący.

     Twórcy zadbali natomiast o to, by wariacji kultur towarzyszyły autentyczne elementy filmu, takie jak rodzimi aktorzy czy różnorodne języki: od angielskiego, przez niemiecki i francuski, a na arabskim i słowackim kończąc. Dodatkowym atutem na tej płaszczyźnie jest też ścieżka dźwiękowa, która nie jest wprawdzie wybitna, ani wpadająca w ucho, ale również dostosowana została do poszczególnych sekwencji: segment brazylijski zawiera muzykę brazylijską, a rosyjski

     Nie będę ukrywać, że banał płynący z tego filmu przeszkadza. Wszystkie te na pozór wyjątkowe i indywidualne historie nie poruszają widza i pozostawiają go obojętnym aż do samego końca. Może to wina tego, że w pewnym momencie u każdego kinomana przychodzi taki moment, kiedy zwyczajnie ciężko go zadowolić i właśnie dlatego pozostaję surowa w ocenie tego dramatu. Ale wierzę, że reżysera stać było po prostu na więcej i jego najnowszy film ciężko jest polecić.

sobota, 22 grudnia 2012

232. Bogowie ulicy / End of Watch (2012)


Tytuł oryginalny: End of Watch | Rok premiery: wrzesień 2012 | Produkcja: USA | Reżyseria: David Ayer | Scenariusz: David Ayer | Gatunek: Dramat, kryminał | Czas: 110 min. | Występują: Jake Gyllenhaal (Brian Taylor), Michael Pena (Michael Zavala), Natalie Martinez (Gabby Zavala), Anna Kendrick (Janet) | Na podstawie: — | Budżet: 7 mln $ | Zwiastun: Tutaj

 

 Na służbie w dzikim LA


     Film twórcy "Szybkich i wściekłych" to nowość, na którą długo przyszło nam czekać. W wielu aspektach dramat "Bogowie ulicy" łamie stereotypy, przekracza nowe granice. Niekoniecznie czyni to w sposób gwałtowny, jednak w ogólnym rozrachunku przynosi to bardzo dobre rezultaty: kryminał aż kipi świeżością.

     Brian Taylor (Jake Gyllenhaal) i Mike Zavala (Michael Pena) tworzą parę niezniszczalnych policjantów w Los Angeles - miasta, w którym pewne dzielnice aż słyną z gangów narkotykowych, przemocy, napadów i morderstw. Jeden pójdzie za drugim w ogień; jeden jest zdolny przyjąć kulkę za drugiego. Policjanci jak bracia, każdego dnia stawiają czoła czarnym dzielnicom, dając popis swojej odwadze i oddaniu do pracy. Mężczyźni podczas jednego patrolu wpadają na trop gangsterów, którzy nie spoczną, dopóki nie dostaną w swoje ręce policjantów.

     "Bogowie ulicy" to film policyjny, jakiego dawno, lub może nigdy nie widzieliście. Dynamiczna narracja, prowadzona przy użyciu "kręcenia z ręki", którego przez prawie cały czas trwania filmu używa Brian, daje efekty obrazu wiarygodnego i na wskroś realistycznego. Taka konwencja przybliża nam nie tylko realia dzielnic, codziennego życia w nich, ale także samych bohaterów. Szybko zorientujemy się, że partnerzy, którzy pracują ze sobą od lat, są względem siebie szczerzy, otwarci i przede wszystkim lojalni.

     Cała obsada mająca role glin, spisała się na medal. Nie można wprawdzie powiedzieć, że ich kreacje są niespotykane i wyróżniają się na tyle, aby można je było w jakiś sposób nagrodzić. Pochwała jednak należy się za to, iż swoją grą oddali w pełni surowy i niekiedy zatrważający klimat Los Angeles. Szczególnie główni bohaterowie: Brain w wykonaniu Gyllenhaala i Mike odegrany przez Pene okazali się prawdziwi, co miało naturalnie ogromny wpływ na cały film.

     "End of Watch" ma również jedną olbrzymią zaletę: reżyserowi Davidowi Ayer udało się znaleźć złoty środek pomiędzy dramatem, a thrillerem, a także idealnie wyważyć dawkę humoru z napięciem kryminału. Dzięki temu wartka i płynna akcja filmu mieszać się będzie z zabawnymi momentami rozmów dwóch policjantów, z ciekawymi i szczerze dowcipnymi dialogami. A wszystko to znajdzie swoje apogeum w efektownej scenie finałowej, której pozazdrościć mógłby nie jeden sensacyjny blockbuster.

     Historia opowiedziana w "Bogach ulicy" to nie tylko film o życiu i pracy policjantów na służbie w Los Angeles - to również opowieść o braterstwie, pozbawiona (no, może poza ostatnią sceną filmu...) patosu. Świetna rozrywka zarówno dla pań, jak i panów. Polecam bardzo!